Rząd pokazał, że nawet najtrudniejszy konflikt można rozwiązać polubownie. Tak samo możemy dochodzić do porozumienia i w rodzinie i w pracy.
Brawo, brawo, brawo! – chciałoby się wykrzyknąć na wieść o tym, że zakończył się długoletni konflikt o budowę Stadionu Narodowego w Warszawie. Mnie jako mediatora bardzo cieszy ta wiadomość. I nie dlatego, że to koniec sporu związanego akurat ze Stadionem Narodowym, ale dlatego, że ludzką twarz pokazał Skarb Państwa, czyli de facto nasz rząd.
Dla jasności przypomnę tylko, że konflikt szedł łącznie ok. 600 mln zł. Pozew o zapłatę w 2012 r. do sądu przeciw Skarbowi Państwa złożyło konsorcjum firm budujące stadion. Skarb Państwa nie chciał bowiem częściowo zapłacić konsorcjum bo uważał, że doszło do wielu nieprawidłowości przy budowie. I tak konflikt rozgorzał. A oliwy do ognia dodał w między czasie fakt, że spółki budujące stadion także się poróżniły między sobą i poszły do sądu.
Tony papieru
To że spór o stadion trwałby kilkanaście lat to jedno. Zainteresowani musieli by czekać na wyrok prawie całą wieczność. Drugie to, że zanim doszło do faktycznego zaangażowania się w sprawę to już pierwszy pozew wraz załącznikami liczył blisko 400 tomów akt, a drugi – prawie 700. To dopiero marnotrawstwo papieru. No i konia z rzędem sędziemu bądź sędziom, którzy byliby w stanie przeczytać te akta i wgłębić się w sprawę. Musieliby chyba wypić morze kaw aby nie zasnąć nad papierzyskami i choć odrobinę zrozumieć ten narodowy konflikt.
Na szczęście ta wizja odeszła w niebyt. A zakończenie konfliktu ugodą, czyli przedwcześnie, bez długiego oczekiwania na wyrok to nie tylko święty spokój dla rządu i konsorcjum, które pozwało Skarb Państwa. To przede wszystkim ogromne oszczędności dla nas jako podatników. Bo przecież wiadomo, że proces, zwłaszcza długoletni i o taką kwotę kosztuje miliony. Ktoś musiałby pokryć chociażby koszty biegłych.
Konflikt jest drogi
Najbardziej na uwagę w całym tym kazusie zasługuje fakt, że to Państwo, czyli rząd chyba po raz pierwszy zdecydowało się zakończyć konflikt ugodowo. Z doświadczenia mediacyjnego wiem, iż spółki należące do skarbu państwa nie mediują z definicji. Nie chcą polubownie kończyć sporów. Ich prezesi wolą latami siedzieć w sądach. Podobnie jest z urzędami. Ministerstwa wydelegują na mediację może i jakiegoś swojego prawnika, ale to jest taka sztuka dla sztuki. Prawnicy na ogół nie mają pozwolenia na to by ugodzić się z drugą stroną. Zawsze więc pytam po co wogole do takiej mediacji podchodzić. Po co tracić na ną czas i pieniądze? Podkreślam, że to pieniądze podatników.
Tym bardziej w sprawie o Stadion Narodowy rządowi należą się barwa. Brawa za to, że zawierając ugodę z konsorcjum budującym stadion zaoszczędzi pieniądze podatników. I wreszcie brawa za to, że dał dobry przykład obywatelom.
Bo my Polacy nie jesteśmy raczej chętni do tego by kończyć między sobą sprawy polubownie. Nadal prym bierze u nas ta pokrętna natura pieniactwa, kłótliwości i chęci pokazania, że to ja mam rację, że to mi sąd ją przyzna. Notabene w sądzie można się gorzko rozczarować i przegrać mimo, że miało się niezbite dowody na wygraną w sprawie. W Niemczech, kraju raczej logicznych i twardo stąpających po ziemi ludzi, tylko 17 proc. spraw trafia do sądów. Reszta konfliktów jest załatwiona w drodze mediacji, polubownie. U nas wręcz proporcje są odwrotne. W drodze mediacji kończy się tylko 10 proc. spraw.
W Polsce pokutuje przecież powiedzenie matki Pawlaka z filmu „Sami swoi”, czyli „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Często obserwuję to podczas mediacji rodzinnych. Niby rozwodzący małżonkowie chcą tylko dobra swoich dzieci, niby chcą się polubownie porozumieć, a tak naprawdę każdy myśli jak tu ugrać z dzielonego majątku wspólnego jak najwiecej dla siebie. A sprawy nie ułatwiają niejednokrotnie adwokaci reprezentujący żonę czy męża. Jeszcze bardziej podburzają swoich klientów. Bo wiadomo, im dłużej trwa proces w sądzie tym więcej pieniędzy zarobią.
Ludzie z klasą mediują
Tymczasem zawierając podczas mediacji ugodę, mamy większe szanse wypracować sobie porozumienie takie, jak oczekujemy. Oczywiście przy dobrej woli drugiej strony. Nie tracimy nerwów, czasu i pieniędzy tkwiąc w sądzie.
I dla naszych portfeli i dla naszych bliskich najlepiej gdyby jednak spory załatwiać poza sądem. Tyle, że do tego trzeba klasy, opanowania i zachowania w pewnym sensie zimnej krwi. Trzeba swoje ego schować do kieszeni i zacząć rozsądnie rozmawiać z mężem, z którym się rozwodzimy i nie możemy już na niego patrzeć. Bo a nuż uda się wypracować porozumienie korzystne dla nas i okaże się, że tej drugiej stronie zależy zupełnie na czymś innym.
To jest tak jak z dziećmi kłócącymi się o pomarańczę. Mama chce przekroić ją na pół. Ale gdy porozmawia z jedną i drugą pociechą, nagle może się okazać, że pierwsze dziecko chce tylko miąższ a drugie skórkę.
Mediacje to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie…
Najlepsze, ale jednak kosztowne, bo kosztuje pieniądze i czas, więc lepiej jest wziąć sprawy w swoje ręce (to sarkazm oczywiście).
Wiecie, jaki był mój największy błąd w relacjach z innymi ludźmi? Myślałem, że konfliktów należy za wszelką cenę unikać! Błąd pierworodny…. Konflikty są wpisane w ludzką naturę! Konflikty są twórcze! Radzić sobie w życiu, to rozwiązywać konflikty w sposób twórczy 🙂
Z konfliktu czasem coś dobrego, wbrew pozorom, może wyjść:-)
A chowanie głowy w piasek powoduje tylko, że konflikt się nawarstwia.
Moim zdaniem chyba jednym z największych problemów ludzi jest to, że nie potrafią ze sobą rozmawiać. Zamiast wyjaśnić jakąś kwestię, krążą, kombinują, domyślają się, przez to problemy tylko się nawarstwiają i czasem jest już za późno na odwrót. A czasami szczera rozmowa załatwiłabym wszystko. Rozmawiajmy 🙂
To jest wbrew pozorom bardzo trudna sztuka, chociaż na pewno wszyscy myślą, że umieją rozmawiać. A tego trzeba się uczyć latami, m.in. pracując nad sobą i swoim językiem
Ja niestety znam niewiele osób dążących do godzenia się. Częściej spotykam takich, co szarpią się za wszelką cenę, dla zasady. Szkoda. Bo to psucie relacji i zdrowia.
To niestety taka nasza polska specyfika, która zresztą już nie raz zaprowadziła nasz kraj do tragedii. Rozbiory Polski nastąpiły m.in. przez to, że sąsiedzi umiejętnie wykorzystali fakt, że Polacy się między sobą kłócili.