Film i książka o Beksińskich obnażają porażkę bezstresowego wychowania dzieci.
Jestem świeżo po lekturze książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret Podwójny” oraz po projekcji filmu „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego. Książka nie jest wprawdzie nowością bo została wydana jakieś dwa lata temu, ale teraz z racji tego, że do kin wchodził film o Beksińskich była to doskonała okazja aby sięgnąć wreszcie po prozę. Oba dzieła, czyli zarówno książka i film wzajemnie się uzupełniają.
W sieci i prasie pojawiło się już trochę recenzji poświęconych filmowi o Beksińskich. Mnie też nie chodzi aby ten post był typową recenzją. Napiszę zaś o tym co mnie najbardziej uderzyło w tym filmie. I w książce zarazem. Był to wątek rodzicielski.
Otóż jeśli ktoś chce się dowiedzieć jak nie wychowywać dzieci, albo lepiej – jak nie odciąć swojej latorośli pępowiny, niech koniecznie zainteresuje się losami rodziny Beksińskich. Najmłodszy z rodu Beksińskich, czyli Tomasz to przykład człowieka, który nie radzi sobie z życiem. Ba, on nie radzi sobie sam ze sobą. Duża w tym zasługa jego rodziców. Tomasz wiec męczy się i cały czas myśli jak tu zakończyć swój żywot na tym ziemskim łez padole.
Dla jasności wspomnę tylko, że w film pokazuje losy rodziny Beksińskich po przeprowadzce z rodzinnego Sanoka. W mieszkaniu na warszawskim Służewiu zamieszkuje Zdzisław Beksiński i jego żona Zofia oraz matki obojga małżonków. Zaś ich syn, który poszedł właśnie na studia, lokuje się w mieszkaniu w sąsiednim bloku. To ma go usamodzielnić.
Nie cierpiał dzieci i psów
Kłopot w tym, że usamodzielnienie Tomkowi idzie niezwykle trudno. Ojciec wielki malarz, artysta zdaje się być zaprzątnięty tylko swoją pracą. Zamyka się w dużym pokoju i tworzy. Reszcie rodziny poświęcając mało uwagi. Małych dzieci Beksiński nie cierpiał. Podobnie zresztą jak kobiet w ciąży i psów. Tacy intelektualiści pokroju Zdzisława Beksińskiego uważali, że z kilkumiesięcznym dzieckiem nie można robić nic konstruktywnego. Dlatego też całe wychowanie małego Tomka spoczęło na barkach Zosi.
Co innego jednak czuć antypatię do cudzych pociech a co innego obdarzać nią swojego potomka, za którego odpowiadamy. I to na jakiego człowieka wyrośnie w dużej mierze zależy od tego czy z tym maluchem rozmawiamy, czy tłumaczymy mu zawiłości tego świata i czy wogóle spędzamy z nim czas. A Zdzisław Beksiński poniósł na tym polu niewątpliwie porażkę. O ile jego sztuka już za jego życia budziła zachwyt o tyle ojcostwo mu nie wyszło. Nie interesował się swoim synem. Znamienna jest scena, w której Zdzisław grany brawurowo przez Andrzeja Seweryna, po jednej z prób samobójczych syna, stwierdził nawet, że może nie ma po co go ratować skoro Tomek tak bardzo chce umrzeć.
Artysta swe dziecko oglądał na odległość. Dlatego chłopiec rozrabiał, psocił i wymuszał wiele rzeczy krzykiem. to co chciał, otrzymywał od matki. Sam Tomek Beksiński stwierdził w jednej ze scen, że jest jaki jest, bo ojciec nigdy nie stawiał mu granic. Nigdy nie dał nawet klapsa. Tomek kontestował w ten sposób ideę bezstresowego wychowania. Na co Zdzisław odpowiadał, że on jest bardzo wrażliwy i brzydzi się przemocą. Brak stawiania granic to jeszcze pół biedy. Do klęski jego ojcostwa przyczyniło się też brak czułości. Zdzisław nigdy w życiu syna nie przytulił.
Zapadła mi w pamięć scena filmowa, w której do mieszkania Beksińskich po śmierci Zofii wpada Tomek. Widzi jak na podłodze leży nieżyjąca matka i zaczyna łkać i tulić się do niej. Później wyciąga ramiona do siedzącego obok na krześle ojca. A ten go odpycha. Odrzuca swoje dziecko w momencie kiedy ono najbardziej potrzebuje wsparcia i czułości To nic, że Tomek jest dorosłym mężczyzna. Syn więc jeszcze bardziej kurczowo tuli się do ciała matki.
Matka-męczennica
Matka, którą w filmie ciekawie gra Aleksandra Konieczna, jest zaś wiecznie zarobiona. To postać tragiczna. Oddaje całą siebie innym nic w zamian nie dostając. Podaje wszystko pod nos synkowi, asystuje mężowi, pierze, prasuje, sprząta i gotuje. A przy tym wszystkim opiekuje się matką i teściową.
W filmie i w książce Zosia wydaje się być męczennicą. Nie dość, że służy całej rodzince, nie piśnie przy tym słowa to jeszcze znosi fochy Tomka. Zofia jednak trochę irytuje. I w książce i w filmie. Ja zastanawiałam się dlaczego ona była tak uległa, nie miała swego zdania. Dlaczego gładziła rozrabiającego synka po główce i aprobowała wszystko co on zrobił.
Nawet gdy żalił jej się, że nie wychodzą mu zbliżenia z kobietami, ona wyrozumiale radziła, że może zmieniłby zasady „gry wstępnej”. Chociaż w rzeczywistości nie trudno jej się było przecież domyśleć, że z Tomkiem mało która kobieta potrafi dłużej wytrzymać. Jego matka natomiast nigdy go nie skarciła za to, że jest opryskliwy, arogancki i samolubny. Zofia była zaślepiona miłością do swego dziecka. A może uznała, że wychowanie go na rozsądnego człowieka jest ponad jej siły.
W filmie tego zabrakło, ale w książce jest jeszcze jedna scena, która dopełnia opis nadopiekuńczości Zosi. Otóż kiedy Tomek ma przyjść do rodziców na obiad to jego posiłek musi czekać już gotowy na stole. Bo inaczej Tomek potrafi się wściec. A jeśli ziemniaki są gorące a Zosia wie, że jej syn już wszedł do ich bloku, studzi szybko kartofle wentylatorem.
Tomek jak gestapo
Film oddaje klimat niepokoju jaki zapanowuje w mieszkaniu Beksińskich, którzy oczekują wizyty syna. Nigdy nie wiadomo czego można się po nim spodziewać W jednej ze scen Zosia widząc z okna kuchennego biegnącego do nich syna, krzyczy:
-Uwaga, Tomek nadciąga !
-Gestapo się zbliża! – alarmuje jedna z babć.
-Dziękuję proszę pani za ostrzeżenie – odpowiada druga babcia.
Bo babcie – zgodnie z tym co napisała Małgorzata Grzebałkowska w książce – musiały uciekać z kuchni gdy Tomek się do niej zbliżał. Nie cierpiał ich obecności. Tymczasem burza rzeczywiście nadciąga bo Tomek wpada do kuchni swoich rodzicieli i robi tam demolkę. A jaki ma powód? Ano taki, że matka posprzątała w mieszkaniu synka pod jego nieobecność. Tomek, w podzięce tłucze naczynia w jej kuchni i krzyczy, że koniec niańczenia.
Tomek więc nie radząc sobie z rodzicami, z kobietami ze swymi emocjami wreszcie dopina swego i popełnia niedługo po śmierci matki samobójstwo. W filmie Tomasza Beksińskiego, sławnego tłumacza książek o Jamsie Bondzie i dziennikarza radiowej Trójki gra Dawid Ogrodnik. Widać, że za wszelką cenę próbuje on oddać niedojrzałość Tomka. Młody Beksiński stroi na twarzy różne grymasy a ruchy jego rąk przypominają nieskoordynowane machanie rączkami przez noworodka. Dawid Ogrodnik trochę tu przeszarżował. Ekspresja Tomka w jego wydaniu była przesadzona. Być może Ogrodnik wykonując te nieskoordynowane ruchy, charakterystyczne dla niemowlęcia, chciał pokazać jak bardzo jego pępowina jest nieodcięta.
Film i książka są bogatym źródłem opisującym toksyczne rodzicielstwo, nie przygotowujące dziecka do życia. Zakładam, że oddaje wierną prawdę o relacjach w rodzinie Beksińskich. Polecam film. Bo mimo, że to dramat czasami zachowanie jego bohaterów jest tak żałosne, że aż abstrakcyjne i nie pozostaje nic innego jak tylko się śmiać.
Tak oto w finale ideał bezstresowego wychowania dziecka sięga bruku.
Miałam wybrać się na ten film, ale chciałam wcześniej przeczytać książkę 🙂
Ja czytałam książkę jednocześnie i poszłam na film. Też mój plan była taki aby najpierw przeczytać książkę. Nie mniej jednak po obejrzeniu filmu nie straciła ona dla mnie na ciekawości. Była dopełnieniem filmu, który obejrzałam.
Nie udało mi się jeszcze obejrzeć „Ostatniej rodziny”, ale to co opisujesz to wygląda nie jak bezstresowe wychowanie, – a brak jakiegokolwiek wychowania… Z jednej strony obojętność, z drugiej nadopiekuńczość połączona z brakiem stawiania granic. Przepis jak się nie zachowywać.
Jak się dziecku na wszystko pozwala i mówi cały czas „tak” a nigdy „nie” to wyrasta z niego kryminalista albo nieco lepiej, tak jak w przypadku Tomka B. egoista
Planuję zobaczyć. Film nagrodzony w Gdyni, więc czeka na liście filmów do obejrzenia.
Polecam. Jest i śmiesznie i dramatycznie. Chociaż ten śmiech to raczej przez łzy.
Filmu jeszcze nie widziałam, ale nie utożsamiałabym stawiania granic z biciem i „bezstresowego wychowania” (jeżeli coś takiego w ogóle istnieje) z odtrącaniem własnego dziecka, które tak bardzo pragnie uwagi ojca, że jest się w stanie zabić.
Abslutnie nie uważam aby bicie było stawianiem granic. Nie jestem jego zwolenniczką. Stawianie granic dziecku to mówienie czasem „nie” i tłumaczenie dlaczego. To Tomek Beksiński w filmie, ale także i w książce, wypominał ojcu, że ten nigdy go nie uderzył. Przez co Tomek nie czuł się „wychowywany” przez ojca. Widać Tomek miał takie właśnie pojęcie stawiania granic. Zresztą jeszcze kilkanaście lat temu dawanie klapsa dzieciom miało powszechną aprobatę…
Przygnębiające
Przyznam że jakoś nie przepadam za tego typu filmami.
Czasem i ja się zastanawiam po co na takie filmy chodzę. Bo faktycznie przygnębiają. Nie jest to Bridget Jones. Później jednak dochodzę do wniosku, że taki film daje głęboko do myślenia.