Kto się boi Virginii Wolf” w Teatrze Polonia to dramat o braku dzieci
Wiosna rozgościła się na dobre na każdym polu. Na zewnątrz trawa robi się co raz bardziej zielona a w kinie wieje nudą. Typowe dla tej pory roku. Filmowcu nie puszczają nic godnego uwagi bo ludzie wolą grilować i jeździć rowerem aniżeli siedzieć w ciemnej kinowej sali.
W teatrze bez grilla
Na szczęście oprócz kina są jeszcze teatry. Ich dyrektorzy starają się wychodzić na przeciw oczekiwaniom widzów. Wczesną wiosną korzystając z tej oferty obejrzałam w Teatrze Polonia sztukę „Kto się boi Virginii Woolf” w reżyserii Jacka Poniedziałka. Sądząc po nazwisku reżysera wiedziałam z góry, że nudno nie będzie. Dramatu Edwarda Albeego-wstyd przyznać- ale nie czytałam. Tym bardziej ciekawa byłam spektaklu.
Ot, sztuka o tym, że spotykają się dwa małżeństwa. Młodsze przychodzi na kolację do starszego. Znajomość bierze się stąd, że dwaj panowie pracują ze sobą na uczelni. Wydawałoby się, że będą rozmawiać o jakiś nudnych naukowych tematach. Nic bardziej mylnego.Poniedziałek w sztuce kładzie nacisk na emocje. Aktorski kwartet z Polonii: Ewa Kasprzyk i Krzysztof Dracz oraz Piotr Stramowski i Agnieszka Żulewska, rozgrywają jedno. Chodzi o to by upokorzyć drugiego człowieka i znaleźć w tym lekarstwo na własne kompleksy, poczucie niespełnienia, nieradzenie sobie z emocjami, zagubienie.
Najbardziej upokarzają się wzajemnie małżonkowie grani przez Ewę Kasprzyk i Krzysztofa Dracza. Kasprzyk w typowej dla siebie roli podstarzałego i seksownego wampa nie szczędzi na scenie kurw i możliwości wytknięcia swemu mężowi każdej słabości.
Starsi wciągają w swoje kłótnie młode małżeństwo. Od słowa do słowa, od uśmieszku do uśmieszku zaczyna się jatka. Starsi dają popis młodszym, obrzucają się błotem i wyciągają ze swego życia najintymniejsze szczegóły. Niezabliźnione rany z dawnych lat. W młodszych wtedy też budzą się demony przeszłości. Bohaterowie Agnieszki Żulewskiej i Piotra Stramowskiego nie chcą być gorsi i też zaczynają się kłócić. A wszystko jest sutko zakrapiane alkoholem. Te kłótnie z jednej strony są śmieszne bo publiczność reaguje żywiołowo na czarny humor. Z drugiej jednak cała sytuacja jest żałosna i widz zastanawia się jak to możliwe, że dwoje ludzi żyje razem i tak się nie cierpi.
Dramat wielu
Można pomyśleć, że wszystkiemu winny jest napój z procentami. Problem, jak to zazwyczaj bywa, leży głębiej a alkoholem się go znieczula. Bo oto okazuje się, że katalizatorem wzajemnego bólu u państwa starszych jest nieobecny syn. Zginął jakiś czas temu w wypadku, ale rodzice zdają się jakby nie dopuszczać do siebie tej myśli. Matka żyje w przekonaniu, że chłopak wyjechał na studia i niedługo wróci. W domu ma nawet coś na kształt ołtarzyka, za pomocą którego oddaje cześć swemu dziecku. Zaś u państwa młodszych problem też rozbija się o dzieci. A w zaszie ich brak. Młoda kobieta ma problemy z zajściem w ciążę. Jest w depresji. To powoduje m.in. kryzys w jej związku.
Jacek Poniedziałek niech sobie mówi, że to jest spektakl o dzisiejszej Polsce, o kłótniach i swarach a reżyser nawołuje Polaków do przebudzenia. Może tak by i chciał, ale dla mnie sztuka wyszła mu trochę o czym innym. Nie chodzi tu też o zwykłe kłótnie małżeńskie. A raczej o dramat dotyczący pewnego co raz bardziej powszechnego problemu. Tragedia związana z utratą dziecka jednej i niemożność jego posiadania u drugiej. Tym problemem jest podszyta każda rozmowa i każdy sygnał jaki wysyłają sobie bohaterowie sztuki.
Spektakl daje do myślenia o tym, że dzieci można nie chcieć wogóle albo nie chcieć na razie. Bo brak odpowiedniego partnera, bo kariera, bo pieniądze… A gdy już się ich zachce, obudzą się instynkty ojcowskie i macierzyńskie a nie można mieć potomka to dopiero jest dramat.
Jejku, jak ja dawno nie byłam w teatrze! Chętnie bym się wybrała, szczególnie, że Twój opis jest bardzo wciągający 🙂 No i Ewa Kasprzyk!
Ewa Kasprzyk ciekawie wypada w tej roli. Zresztą jeszcze chyba się nie zawiodłam na żadnym przedstawieniu w Polonii. Czego nie mogę powiedzieć o innych stołecznych teatrach, gdzie podczas spektaklu patrzyłam na zegarek.
Janda górą!