Amerykańska Akademia Filmowa rozdała po raz 88 najbardziej rozpoznawane na świecie nagrody dla twórców kina
No i stało się. Oscary za 2015 r. rozdane, czerwone dywany pozamiatane a w dyskusje o filmach całe hordy krytyków uwikłane. Ja do tych ostatnich nie należę, gdyż nie uważam aby święto amerykańskiego kina było najważniejszą na świecie imprezą filmową. Jest tyle innych ciekawych festiwali. Moje oko na hollywodzkiej gali przykuwają raczej wielobarwne i szykowne kreacje aktorek ( sic!typowa baba).
Przechodząc jednak do meritum, czyli do filmu, jako głównego bohatera Oscarów, muszę się pochwalić, iż w tym sezonie zdołałam zobaczyć większość obrazów nominowanych do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Co roku nadrabiałam zaległości dopiero wiosną.
and the Oscar goes to…
Najlepszym filmem Akademia okrzyknęła „Spotlight” w reżyserii Toma McChathyego. Nie był to murowany pewniak do Oscara bo z jednej strony „Big Short” był widowiskowy, „Most Szpiegów” trzymał w napięciu a „Pokój” obnażał meandry ludzkiej natury. Głównym atutem „Spotlight” zapewne okazał się jednak mocny temat. Pedofilia w kościele.
Scenariusz nie jest jednak napisany w tonie oskarżycielskim w kierunku kościoła. To raczej wyważona opowieść i naświetlająca problem bez jakichkolwiek mocnych ocen w stronę konkretnych księży. Mimo, iż w filmie brakuje dynamicznych zwrotów akcji, obrazy przykuwają swoją spójnością i dobrą grą aktorską. Mam wrażenie, że reżyser i scenarzysta chcieli zrobić film rzetelny. Taką także pracę wykonują główni bohaterowie, czyli dziennikarze „The Boston Globe”. Niestety po filmie, którego akcja toczy się na początku lat dwutysięcznych, łezka co niektórym może zakręcić się w oku. Zakończyłam oglądane filmu z myślą, iż tak skrupulatnego dziennikarstwa już nie ma. Praca reporterów śledczych, ukazana w „Spotlight”, polegająca na dokładnym sprawdzaniu każdej otrzymanej informacji, przeprowadzaniu wielu rozmów czy poszukiwaniu materiałów źródłowych w bibliotekach, odeszła do lamusa. Teraz w redakcjach liczy się ilość napisanych tekstów a nie ich jakość. Dziennikarz nie ma czasu na pracę nad materiałem przez kilka tygodni bo inaczej nic nie zarobi. A pośpiech niejednokrotnie doprowadza do tego, iż można komuś przez przypadek zrobić krzywdę słowem pisanym, gdyż jakaś informacja jest nie sprawdzona.
Doczekał się
Wielkim zwycięzcą tegorocznej gali oscarowej jest z pewnością Leonardo DiCaprio. Wreszcie się i on doczekał. Bo już kilkakrotnie był nominowany do nagrody i kilkakrotnie musiał też obejść się smakiem. Nie uważam jednakże aby główna rola w filmie „Zjawa”, za którą w końcu zgraną statuetkę, była brylantowa. Mam wrażenie, że to raczej Oscar pocieszenia i wynagrodzenie za wspaniałe a niedocenione kreacje z poprzednich lat jak w „Wilku z Wall Street”, „Aviatorze”, „Drodze do szczęścia” czy wreszcie „Co gryzie Gilberta Grape’a”. Rola w „Zjawie” jest zaś poprawna.
Ot, bohater grany przez Leo walczy z niedźwiedziem, prawie umarły wygrzebuje się spod ziemi, idzie poturbowany przez pokryte śniegiem lasy czy wypruwa wnętrzności z trupa konia aby zrobić sobie ze zwierzęcego ciała śpiwór i przenocować w nim. Przypomina mi się właśnie jak ohydny i krwawy był ten film. Tak samo odrażająco wyglądał w nim Leonardo DiCaprio. Może wygrał właśnie dzięki tej charakteryzacji, która polegała na doczepieniu mu brudnych i tłustych włosów. Nie jest dobrze oglądać ten film i jednocześnie spożywać jakiś pokarm.
Niedoceniony
Znacznie bardziej niż Leo uwiódł mnie swoją rolą w filmie „Dziewczyna z portretu” Edie Redmayne. Nominację do Oscara dostał za zagranie transseksualisty. To była istna brawura na ekranie. Redmayne subtelnie pokazywał jak jego bohater odkrywa w swoim męskim ciele kobiecość. Doskonale odtwarza też damskie gesty i ruchy charakterystyczne dla dam z początków dwudziestego wieku. A jako, że Edie Redmayne ma dość delikatne rysy twarzy, jak na płeć brzydką, łatwo było uwierzyć, że w rudej peruce jest kobietą. No cóż, angielski aktor dostał Oscara już rok temu za rolę „Teoria wszystkiego”. Amerykańska Akademia Filmowa nie chciała go chyba już rozpieszczać po raz kolejny.
Cieszy mnie za to, że statuetkę dla najlepszej drugoplanowej aktorki zgarnęła jego filmowa żona. Mowa o nikim innym jak o Alici Vikander. Jak już pisałam w jednym z ostatnich postów ta szwedzka aktora wcieliła się w rolę Gerdy. Na ekranie ukazała niezwykłe uczucia i nieznaną mi dotychczas barwę miłości. Mimo chwili kryzysu i zwątpienia, wiernie trwała przy mężu, który pewnego dnia oświadczył jej, iż czuje jak kobieta. Gerda straciła go jako mężczyznę, ale opiekowała się nim, wspierała w podejmowanych decyzjach. Nie zdradziła, mimo, że nadarzały się ku temu okazje. Nie wiem czy taka miłość jest rzeczywiście możliwa. Alicia Vikander w filmie trochę mnie do tego przekonały. A to chyba dobrze jak widz wierzy aktorowi.
A na koniec pewniak. Oscar za pierwszoplanową rolę dla Brie Larson. Nagroda za pokazanie wielkiej miłości do dziecka w filmie „Pokój”, za determinację wymalowaną na twarzy bohaterki granej przez Brie Larson.
Nagroda dla „Syna Szawła”, jako najlepszego obrazu nieanglojęzycznego, też nie zaskakuje. W końcu to film o Holocauście, a w Hollywood lubią takie tematy. Trzeba jednak przyznać, że w dzieło pokazuje zagładę Żydów i innych nacji
od samego ośrodka. Czyli od pieców krematoryjnych. Przeraża.
Podsumowując, na gali oscarowej 2016 niespodzianek nie było. Wygrały filmy przyzwoite.