Tak, jestem kinomaniakiem. Muszę się do tego przyznać. Jestem uzależniona od X muzy. A gdy nie jestem w kinie przynajmniej raz w tygodniu to czuję olbrzymi dyskomfort psychiczny.
Kino to dla mnie magia, możliwość przeniesienia się dzięki dużemu ekranowi w zupełnie inny wymiar. Uwielbiam ten moment gdy gaśnie światło, zaczynają się napisy początkowe a ja zapominam o całym świecie i daję się porwać wyobraźni reżysera, scenarzysty i aktorów. Ten obraz oddziałuje na moje zmysły wzroku, słuchu a nawet węchu. Śmiem twierdzić, że X muza jest moim narkotykiem! Na zdrowie jednak, zwłaszcza psychiczne, działa pozytywnie.
Przechodząc zaś do rzeczy i kończąc te osobiste dywagacje muszę przyznać, że przełom roku 2014/2015 jest dla mnie kinowym rajem. I o ile lato i wczesna jesień 2014 były ubogie dla mnie w kinach, o tyle teraz cały czas pojawia się nowa obiecująca premiera.
Największe wrażenie zrobił na mnie ostatnio „Whiplash” Damiena Chazelle. Polecam. Film oparty jest na starym jak świat motywie ambitnego ucznia i nauczyciela-tyrana. Opowiada o studencie szkoły muzycznej. Chłopak gra na perkusji. Gdy nauczyciel dostrzega jego ambicję i samozaparcie przyjmuje do go do swego zespołu jazzowego. A później zaczyna się już jazda bez trzymanki. Maestro zaczyna „motywować” podopiecznego do lepszej gry kontrowersyjnymi sposobami. Poleje się krew a finał będzie zaskakujący.
Film jest dobry z tego względu gdyż wywołuje dyskusję o tym czy warto dążyć do perfekcjonizmu. Czy też możemy poprzestać na pewnym poziomie i przyjąć do świadomości, że wykonaliśmy dobrą robotę. A z drugiej strony czy nie godzimy się w ten sposób na bylejakość. Gdyby Mozart w pewnym momencie osiadł na laurach być może jego dzieła muzyczne zostałyby zapomniane. Jaka jest zatem granica pokonywania naszych słabości? Na prawdę film daje dużo do myślenia.
Inny ciekawy film jaki miałam ostatnio okazję zobaczyć to „Fotograf”. To thiller produkcji polsko-rosyjskiej. Nie lubię tego gatunku bo zwyczajnie nie lubię się bać w kinie. Oglądam zawsze brutalne sceny z zasłoniętymi oczami. Pytanie więc czy wogóle powinnam płacić za całość biletu? Skusiłam się jednak na ten film za namową koleżanki. Moją uwagę przyciągnęło nazwisko reżysera – Waldemara Krzystka. Wiedziałam zatem, że będzie o relacjach polsko-rosyjskich.
Otóż bohaterką filmu jest młoda policjantka. Przypadkiem udaje jej się natknąć na seryjnego mordercę. Nie widzi go, ale rozmawia z nim przez drzwi. Dzięki temu dołącza do męskiej grupy policjantów próbujących złapać zabójcę. Jak przystało na tego typu film jego akcja opiera się na pościgu za mordercą, psychicznym i fizycznym. Reżyser próbuje wytłumaczyć motywy jego działania, niejako usprawiedliwiając je trudnym dzieciństwem. To w dużej mierze rozgrywało się w Legnicy, gdzie stacjonowały po wojnie wojska radzieckie. Zawędruje tam z Moskwy zabójca, a w ślad za nim policyjna grupa.
Współcześni Rosjanie są przedstawieni całkiem pozytywnie w tym filmie. Aczkolwiek w działaniach, niektórych z nich, da się rozpoznać metody KGB. Władze rosyjskie zakazały na razie dystrybucji tego filmu u siebie. Oburzyli się podobno za to, że m.in. żołnierze rosyjscy dokonują w tym filmie gwałtu na młodej Polce. Nie jest to jednak zaskakujące. Takie historie opisują książki i opowiadają starsze pokolenia….
Na koniec film nakręcony w mieście, w którym rzadko robi się produkcje. W Lublinie. Niby Polska B, a jakże piękne zdjęcia tego miasta. Chodzi oczywiście o „Carte Blanche” z Andrzejem Chyrą w roli głównej. Film na faktach. Opowiadających historię nauczyciela historii w jednym z lubelskich liceów.
Historia wydawało by się zwykłego człowieka. Jego świat nagle zawala się. Nie tylko z powodu pogarszającego się wzroku. Profesor Bielik nie radzi sobie na początku, chce się poddać, ale sens życia odnajduje dzięki uwielbiającym go uczniom. I próbuje żyć na przeciw przeciwnościom losu. Wielu z nas może się w tej historii odnaleźć. Byłam na filmie z moją piętnastoletnią chrześnicą. Powiedziała na koniec, że chciałaby mieć takiego nauczyciela. Zaś pani nauczycielka siedząca za nami w kinie zadeklarowała, że marzy o takich uczniach.
Poziom gry aktorskiej oczywiście wysoki. Wiadomo czego można się spodziewać po Andrzeju Chyrze i Arkadiuszu Jakubiku. Do tego grona creme de la creme muszę dopisać jeszcze Maciej Ziętka. Poznanego ostatnio dzięki roli Rudego w „Kamieniach na Szaniec”. W „Carte Blanche” błyskotliwie zagrał rolę niepokornego ucznia.
To tyle filmów, które ostatnio rzuciły mnie na kolana. Już ekscytuję się na kolejne zimowe wizyty w świątyni X muzy. A w planach mam m.in. „Ziarno prawdy”- po genialnym „Rewersie” muszę zobaczyć kolejny film Borysa Lankosza.