„Polak jeden drugiemu za ch… pomoże. Oni tylko zazdrościć potrafią. Ewentualnie czasem jakieś powstanie zorganizują”- tak mniej więcej brzmiała sekwencja bohatera granego przez Tomasza Kota w filmie „Disco polo”, jak miałam wczoraj przyjemność obejrzeć. Nadmienię tylko, że Tomasz Kot wcielał się w postać „prawdziwego Polaka” a jego wypowiedź też była jakże prawdziwa.
Nie o filmie będzie dlatego dzisiejszy wpis a o naszej mentalności, skłonności do kłótni i niechęci do szybkiego i polubownego zażegnywania sporów.
Wiadomo- ktoś powie- sorry, ale taki mamy naród. Sarmaci, ułańska fantazja, pieniactwo, podziały, swary i przywary. Owszem, niektórzy mogą to tak tłumaczyć, ale ja już tego dziś nie kupuję. Powinniśmy z lekcji historii wyciągnąć w końcu nauczkę i za każdym razem gdy wchodzimy z kimś w zażarty spór pamiętać, że doprowadziło nas to do klęski.
Rzeczywistość jest jednak taka, że my chyba wniosków nie umiemy wyciągać. Rękę do zgody trudno nam podać o czym świadczy fakt, że polskie sądy zalewa codziennie fala pozwów. Pozywają się rozwodzący się małżonkowie, biznesmeni, którzy do niedawna byli jeszcze partnerami czy rolnicy kłócący się o miedzę.
Co więcej, oni upatrują ratunku w sądzie (sic !). Myślą, że Temida wyda sprawiedliwy korzystny wyrok. Tymczasem wcale tak nie musi być. Zawsze ktoś po ktoś musi przegrać w procesie i poczuć się potraktowany niesprawiedliwie.
Pamiętam jak całkiem niedawno sugerowałam komuś inne, bardziej kreatywne rozwiązanie niż sąd. Otóż chodziło o ojca mojej koleżanki, który był podwykonawcą dla dużej firmy dostarczającej internet. Mniejsza o szczegóły, ale firma i kontrahent nie mogli się dogadać co do płatności za usługi wykonane przez tego pierwszego. Zaczęli straszyć się pozwami. Toteż mówię mojej koleżance, że może spróbowaliby polubownie rozwiązać konflikt. Może tata mógłby zaproponować mediację. Na co koleżanka wypaliła, że dlaczego to jej ojciec ma ustępować ?
No, cóż… To jest właśnie typowe polskie myślenie. Ja mam rację i na pewno przyzna mi ją sędzia. Albo „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!”. Skąd my to znamy ? Przez taką postawę i zacietrzewienie w naszych sądach sprawy ciągną się latami a strony ponoszą duże koszty procesu. Bardzo niewielki procent z nich trafia do mediacji. Sędziowie, z podkrążonymi oczami ślęczą nad tomami akt, wgryzają się w sprawę i nie nadążają produkować wyroków.
Dla porównania w niektórych stanach w USA nawet 95 proc. konfliktów trafia do rozstrzygnięcia w mediacji zamiast w sądzie. Nam niestety cały czas ciężko jest usiąść do stołu i po prostu dogadać się.
Pisząc o zaletach mediacji pomijam już nawet fakt oszczędności czasu. Co więcej jest tańsza i nikt w niej nie przegrywa. Skłóceni ludzie muszą tylko wziąć sprawy w swoje ręce usiąść przed mediatorem i sami poszukać rozwiązania.
Wystarczy odrobina dobrej woli aby samemu kreować rzeczywistość. Pytanie tylko czy każdy wziąć odpowiedzialność i zdobyć się na pracę nad porozumieniem w mediacji ? Niektórzy, wolą gdy to inni za nich decydują np. sąd. A nawet jak wyrok jest krzywdzący dla kogoś, zawsze można zwalić winę na stronniczego sędziego.